Ktrak – (u)wolnienie To przedziwne urządzenie wymyślili Amerykanie, choć wymówienie nazwy konfunduje nie tylko anglojęzycznych. Kejtrak? Kitrak? Noo, taaa, no gąsienica. W założeniach jest lepszy od skibobów, które prawo bytu mają wyłącznie na stoku narciarskim. Ja chciałem wybrać się na szlak. Odkąd w sieci przeczytałem o takiej możliwości, marzenie powracało wielokrotnie. Zapakować plecak i pojechać sobie w środku zimy na Turbacz.. Ostatecznie udało się zweryfikować urojenia.
Konstrukcja
Budowa jest przeszczepem idei ze skutera śnieżnego w świat kolarstwa. Tylne koło jest jednolitym metalowym odlewem owiniętym ząbkowaną gąsienicą, którą napinają trzy rolki oraz dociska do ziemi system przypominający mały amortyzator. Zamiast przedniego koła – ruchoma narta na wysięgniku, który przyczepia się w tym samym miejscu, co oś przedniego koła. Producent oferuje samo tylne koło z gąsienicą lub zestaw wraz z nartą. Tenże zestaw można używać wraz z hamulcem V lub tarczą, gdy jednak z przodu mamy nartę – hamujemy tylko tyłem. Na bębenku nałożona jest 6 biegowa kaseta o rozstawie 11-32 i takimi odstępami między koronkami jak w typowej dziewiątce. Na więcej koronek nie ma miejsca, z resztą ciasne zestopniowanie wydaje się niepotrzebne. Na moje potrzeby zamiast nietypowej szóstki zastosowałem koronki oraz podkładki ze starej ośmiobiegowej kasety, by indeksacja manetek się zgadzała. Gdy wziąć zestaw w dłoń, grawitacja brutalnie przypomina o swoim istnieniu. Waga to 10,5kg! Odejmując wagę kół rower i tak tyje ok. 8kg.
Jazda
Paczka dotarła do mnie wraz z pierwszym dniem odwilży, przyszło mi więc poczekać na powrót zimy. Mimo to musiałem wybrać się w wyższe partie Beskidów by mieć pewność, że ilość białego puchu będzie wystarczająca. “Rower bazowy” to sztywniak o niewielkim skoku z przodu. Uznałem, że nie warto dodawać sobie wagi (sic!) a amortyzacja tylnego koła na śniegu nie jest potrzebna. Montaż ktraka jest prosty i intuicyjny, zajmuje kilka minut. Do zmodyfikowanego roweru przełożone zostały pedały platformowe a ja założyłem górskie buty.
Mimo skrajnego entuzjazmu szybko zrozumiałem, że podjeżdżanie po lekko oblodzonej i pokrytej świeżym śniegiem trasie jest prawie niemożliwe. Stromizna i waga roweru przekraczająca 17kg skutecznie zniechęcały do walki w siodełku. Dopiero założenie przedniego koła (które na wszelki wypadek przypiąłem do plecaka) zamiast narty pozwala trochę posiedzieć w siodle. Płoza mocno osłabia zwrotność pojazdu, a przy wolniejszym poruszaniu się konieczne jest częste korygowanie toru jazdy – więc co chwila podpórka lub nawet lądowanie w śniegu. Bardziej strome fragmenty szlaku i tak trzeba było zaatakować z buta, dodatkowo lód oraz łysawe podeszwy powodowały że każdy kolejny metr wysokości okupiony był sporą walką. Jednym słowem ” krew, pot i łzy”. Gdybym w tamtej chwili pisał ten artykuł – pewnie nie nadał by się do publikacji. Gdy jednak znalazłem się ponad granicą lasu, a nachylenie nieco zelżało – jazda stała się już sensowna, choć wciąż głównie na 1×1. Narta wróciła na przód a koło w krzaki, bo wracać miałem tą samą trasą.
I nareszcie zjazd! Momentalnie czuć, że prędkość służy naszemu małemu czołgowi. Ciągnąc za sobą chmurę śniegu mknąłem krętym szlakiem. Narta tym razem bardzo ułatwia zakręcanie, elegancko dopasowując się do kształtu podłoża. Jej obecność uspokaja rower, przód nie nurkuje w śniegu, jest też bardziej przewidywalny niż przy jeździe z kołem. Szeroka kierownica byłaby wskazana, bo skręcać trzeba w sposób zdecydowany. Zjeżdżanie okazuje się banalne i daje masę zabawy! Kłopotem pozostaje hamowanie, bowiem rozgrzewający się zacisk oraz tarcza bardzo szybko pokrywają się lodem i każdy postój skutkuje zamarznięciem jedynego hamulca. Efekt – każde kolejne 20 metrów od wznowienia jazdy jedzie się bez hamulca. Mimo to jeden tylny hamulec okazuje się w pełni wystarczający (gdy już się rozmrozi), z resztą upadki na śniegu nie są szczególnie bolesne. Po krótkim czasie poczułem się na tyle pewnie żeby zaryzykować i zjechać z wydeptanego szlaku w kopny śnieg. Narta znika w białym.. a ja wciąż jadę! Metrowa zaspa? Przechodzę! Okazuje się że w takich warunkach zarówno utrzymanie równowagi jak i prędkości jest nie tylko możliwe ale wręcz proste. Jednak niezbędne jest nachylenie stoku, by utrzymać prędkość ponad 10 km/h. Jazda po płaskim szybko przyprawia o stan przedzawałowy więc minimalna choćby pomoc grawitacji jest wręcz konieczna. Zrozumiałem dlaczego silniki skuterów śnieżnych mają sporą moc – śnieg skutecznie zatrzymuje wszystko, co się w nim zakopie..
Kubeł zamarzniętej wody
Ktrak jest świetnym przykładem na to, że wynalazek trzeba przetestować, mimo jego „genialności” na papierze. Jazda pod górę czy po płaskim powoduje, że człowiek czuje się tak, jakby po raz pierwszy wsiadł na rower – utrzymania równowagi trzeba nauczyć się na nowo. Ja jednak marzyłem o całodniowych wycieczkach w kopnym śniegu tak, jak to się robi na nartach. Niestety, do jazdy nawet pod płaskim szlak musi być udeptany i stosunkowo szeroki. Wycieczka na Turbacz? Biorę narty. Dodatkowym kłopotem jest spore zainteresowanie mijanych ludzi i konieczność ciągłego udzielania wywiadów. Gdybym miał wtedy jedną parę rak więcej, nikt pewnie tego by nie zauważył.
Spierałem się kiedyś z kolegą czy Ktrak jest lepszy od 4 calowych opon na bardzo szerokich obręczach i niskim ciśnieniu. Trudno jednak było nie zgodzić się z faktem, iż uczestnicy zimowego wyścigu Iditarod przez Alaskę wybierają to drugie rozwiązanie – oni bez wątpienia wiedzą, co robią. Na „Kitraku” można pojechać po choć trochę udeptanym płaskim terenie, można się również wyszaleć na zjeździe w dużo lepszy sposób niż na „klasycznym” zestawie. ALE W DÓŁ. Jazda jest zabawą a nie walką, puścić się można śmiało na przełaj. Wytaszczenie tego potwora na szczyt jest warte sporego wysiłku, bo można odkryć nową jakość jazdy rowerem. Mimo wszystko dla tych, którzy nie są gotowi przez 3 godziny tachać w zadyszce tego „heavymetalowgo” smoka dla 30 minut jazdy, Ktrak pozostaje zimowym rozszerzeniem roweru, które ma sens bytu tylko przy wyciągu narciarskim. Jeszcze jedno – potrzeba samochodu, by móc dojechać w miejsce, skąd od razu możliwa będzie jazda po śniegu. Jak nie masz samochodu to dolicz sobie kilka tysięcy na coś, co cię dowiezie na miejsce.
Niestety trzeba na koniec wspomnieć o samym wykonaniu. Ktrak sprawia wrażenie pracy dyplomowej jakiegoś studenta a nie fabrycznego produktu mającego zawojować rynek MTB. Przypomina to wizualizację swoistej idei, a nie produkt mający być lekki, trwały i jednocześnie funkcjonalny. Całość jest dużo za ciężka, nikt nie zadał sobie trudu by trochę ulżyć zimowym rowerzystom. Po dwóch wycieczkach bębenek nabrał sporych luzów a podczas jazdy luzowały się śruby trzymające rolki – jedna nawet się zgubiła. Należy jednak zaznaczyć, że Ktrak na 2009/2010 rok ma już koło kompozytowe, poprawiono podobno trwałość oraz problem przyczepności. Waga spadła o 35%.
Autor tekstu: Kuba Siudut
[nggallery id=9]