Czesi zawsze w mojej opinii przedstawiali się jako naród bardziej usportowiony od naszego, w każdy weekend na trasy rowerowe, piesze czy zimą na biegówki wylegają u nich tłumy. Czy ta popularność wszelakiej aktywności fizycznej przekłada się na enduro? Postanowiłem to sprawdzić i w ostatni weekend odwiedziłem naszych sąsiadów by zobaczyć jak radzą sobie z organizacją zawodów. Trafiłem do Liberca gdzie na górze Jested odbywała się druga odsłona cyklu Enduro Serie (www.enduroserie.cz).
Na miejscu, biuro zawodów i cała oprawa startu wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Choć to nie dmuchane bramy i kolorowe namioty świadczą o jakości zawodów to przyjemnie jest patrzeć na takie tętniące życiem mini miasteczko. Głównym sponsorem czeskiej serii jest Specialized – biedy nie ma. Rejestracja przebiega szybko i sprawnie, większych kolejek brak, przez mikrofon organizator przez cały czas na zmianę opowiada o trasie i najważniejszych punktach regulaminu, więc mimowolnie można się dowiedzieć wszystkiego co ważne, choć po czesku nie wszystko zrozumiałem i o detale trzeba się było dopytać (wszyscy, nawet zawodnicy, garneli się do tego żeby mi wytłumaczyć wszelkie niuanse, było miło) W wielkim skrócie zasady u Czechów przedstawiają się następująco: jazda w kasku tylko na OSach, wymagany ochraniacz kręgosłupa lub plecak (dowolny, nie musi być ze żółwiem), start do OSów w dowolnej kolejności co 30 sek, dwa razy można było skorzystać z wyciągu (karnet na cały dzień wliczony w opłatę startową, jak ktoś ma siły to po zawodach można jeszcze sobie pojeździć).
Przed pierwszym odcinkiem specjalnym utworzyła się dość spora kolejka, ale tego nie da się uniknąć przy ponad 180 startujących. Miałem wtedy okazję przyjrzeć się bliżej współzawodnikom. Już na pierwszy rzut oka było widać, że o górne lokaty będzie walka do ostatniej kropli potu, a nawet środek stawki prezentuje wysoki poziom i także nikomu nie odpuści. Super, porządne ściganie, ale bez żadnego buractwa – kultura podczas wyprzedzania na OSach miód malina.
Nie wspomniałem jeszcze o pomiarze czasu, jest realizowany w technologi RFID, niestety zamiast zegarków są karty przyczepiane do kierownicy i to obsługa wyścigu odpowiada ich za odczyt. ”Technika palikowa” którą mamy na EMTB Enduro też jest daleka od ideału ale wydaje mi się dużo bardziej sprawiedliwa, tym bardziej, że niektóre osoby z obsługi pomiaru czasu EnduroSerie wyglądały jak z łapanki na ostatnią chwilę i z perspektywy zawodnika dość flegmatycznie brały się za odczyt czasu na mecie.
Najważniejszy dla mnie aspekt czyli trasy, oceniam pi razy oko na czwórkę z plusem. Na Jestedzie było wyznaczonych 6 OSów, trzy z nich korzystały z naturalnych ścieżek, a druga połowa po części z infrastruktury bikeparku Jested. Pierwsze z nich wypadły według mnie bez zarzutu. Sporo dobrych krętych singli, miejscami przejazdy po szutrach ale jeszcze w długości do wytrzymania. Poziom trudności na jedyne i dwójce niski, za to prędkości wysokie i na lekko mokrej trasie nie brakowało nie kontrolowanych poślizgów które odpowiednio podnosiły poziom adrenaliny. Na trzecim odcinku była za to niesamowita techniczna ścianka z rockgardenem i korzeniami, która jak dla mnie robiła robotę za całe zawody. Zlokalizowania tuż za ostrym podjazdem, zjeżdżana na wyplutych płucach i ze ścianą potu na oczach. Ten OS ani na moment nie odpuszczał, było ciężko a tak właśnie lubię najbardziej.
Po części bikeparkowe OSy 4,5 i 6 miały też swoje pozytywne strony i nie banalne fragmenty ale tylko wtedy kiedy jechało się poza zbudowanymi trasami, bo te są na Jestedzie moim zdaniem po prostu beznadziejne. Widać w nich wprawdzie dobry pomysł i koncepcję ale z realizacją niestety nie wyszło. Głównym winowajcą są tu zakręty, następujące po sobie bandy często są usypane zbyt ciasno i blisko np po ogromnej bandzie przez którą można przejechać praktycznie z dowolną prędkością następuje od razu następna tylko 3 razy mniejsza która wymusza drastyczne hamowanie. Z autostrady na drogę lokalną i tak sekcja za sekcją. Flow więc gubił się co chwilę, co ostatecznie było bardziej wkurzające niż przyjemne, tym bardziej, że w sumie nie wiele brakowało by zbudować to poprawnie. Piątka była OSem który organizatorzy mogli sobie odpuścić bo łączyła tylko te nieprzemyślane bandy z przejazdami po szutrze. Kwintesencja goryczy. W bikeparku organizatorzy mieli też problem z prawidłowym oznakowaniem, przy mnogości wariantów, hopek i band często nie było wiadomo którędy właściwie trzeba jechać. Teren do znaczenia bardzo trudny i naprawienie błędów wymagałoby kilometrów taśmy, ale przy tak dużej imprezie można było ją jednak powiesić, bo przy jeździe na żywioł cenne sekundy schodziły na przemyślenia i analizy. Ogólny poziom trudności był całkiem wysoki nawet mimo łatwych dwóch pierwszych odcinków. Cała trasa kompaktowa, a dojazdówki szybkie.
Mimo niedomagań roweru i nie najlepszej formy dobrze się bawiłem na EnduroSerie. Choć zawody mają jeszcze w dalszym ciągu kilka niedociągnięć, to najważniejsze punkty są realizowane sprawnie i szybko. Wyniki i dekoracja były zaraz po dojeździe ostatniego zawodnika na metę, atmosfera i ludzie są super a trasy zapewniają odpowiednią ilość adrenaliny i frajdy. Gdyby organizatorzy w przypływie inwencji twórczej poprowadzili wszystkie OSy poza bikeparkiem byłoby genialnie, bo ja po prostu uwielbiam naturalne trasy, koniec i kropka. Nie wiem czy po jednej edycji mogę powiedzieć, że polecam tą serie, ale wydaje mi się, że startu w EnduroSerie nikt nie będzie żałował! Bikepark na Jestedzie w zamian za to możecie sobie bez żalu odpuścić.
Więcej o czeskich zawodach na stronie www.enduroserie.cz
Zdjęcia: Miloš Lubas. Oficjalna galeria na FB https://www.facebook.com/Enduroserie.cz