Z końcem sezonu organizacji imprez Enduro Wyrypa doszedłem do wniosku, że warto by było pojeździć samemu, a mijający rok niestety nie był zbyt łaskawy dla mnie w tym zakresie. Jako pracownik T-Mobile i reprezentant T-Mobile Cycling Team muszę zaliczyć w sezonie określoną ilość startów. Jednak mocno znudzony imprezami rowerowymi na Mazowszu postanowiłem spróbować czegoś co nosi miarę prawdziwego rowerowego wyzwania. Coś co wymaga pełnej mobilizacji i zmusza do wykrzesania z siebie wszystkich sił. Jako, że sezon imprez rowerowych zmierzał już ku końcowi wybór nie był zbyt bogaty ale znalazło się kilka perełek.
Wybór padł na Harpagana 42. Imprezę na orientację organizowaną na Kaszubach i Pomorzu. Już dawno, jeszcze przed powstaniem emtb.pl planowałem wziąć udział w tej kultowej imprezie, gdzie zdobycie tytułu rowerowego Harpagana wiążę się z przebyciem w 12 godzin ponad 200 kilometrowej trasy. Aby nie było za łatwo trzeba jeszcze odnaleźć wszystkie z 20 punktów kontrolnych. Harpagan to impreza mieszana. Są też rywalizacje na trasie pieszej 100km w 24 godziny i trasie mieszanej rowerowo/piesza 150km w 18 godzin. Z Warszawy po małych przygodach z bagażnikiem rowerowym wyruszyliśmy w czterech na dwa samochody. Czyli Piotrek, Radek, Janek i ja. Do Elbląga wjechaliśmy po 21, gdy nagle Piotr zwrócił moją uwagę na dwóch gości idących chodnikiem „popatrz piesi już ruszają w trasę!”. Rzeczywiście dwójka kroczyła z rozłożoną przed sobą mapą, zapalonymi czołówkami. Pomyślałem sobie, że przed nimi noc hardcoru… Do biura zawodów dotarliśmy po 22 czyli zaraz po jego otwarciu. To jest kolejna trudność jaką rzuca przed zawodnikami Harpagan. Rejestracja, odebranie numeru, chipa zaczyna się od 22 w przeddzień imprezy. Człowiek kładzie się więc około północy a start wyścigu jest o 6:30 !!! :D Po rejestracji zawijamy na bazę, ogarniamy rowery, wlewamy w siebie odrobinę izotoników i padamy po północy. Budzimy się około 05.30 ledwo usnąłem a już trzeba wstawać i ruszać w trasę. Za oknem ciemno a kiedy je otwieram okazuje się, że leje… nie ma to jak dobra zachęta;)
Zbieramy się i ruszamy na start. Muszę przyznać, ze robi to wrażenie, dojeżdżając do szkolnego boiska na którym są ustawieni zawodnicy moim oczom ukazuje się widok kilkuset rowerzystów i kilkaset zapalonych czołówek. Z małym poślizgiem ruszam w trasę z Agnieszką (forumowa agataxc), która zdecydowała się przyjechać na imprezę gościnnie, jadąc bez numeru startowego. Z początku leniwie zaczynamy kręcić się po Elblągu próbując określić kierunek w którym mamy jechać. W końcu trafiamy na jedną z dróg wyjazdowych i jedziemy szczęśliwi w kierunku pierwszego punktu. Po chwili spotykamy większą ekipę więc zaczyna być raźniej. Docieramy do miejsca gdzie droga odbija w lewo, w szuter gdzie ma się znajdować nr 8. Kilka minut kręcenia korbą i jesteśmy. Gdy podchodzę do wolontariuszy stacjonujących w punkcie okazuje się, że nie mam ze sobą chipa… Nie ma to jak dobry początek dnia i dyskwalifikacja na starcie. Ale cóż, wolontariusze spisują mój numer startowy i ruszamy dalej. Stwierdzam, że najwyżej pojadę dla samej frajdy. Następny punkt to nr 15 na mapie i prawie najwyżej premiowany w rankingu, więc dotarcie do niego wróży nie lada wyzwanie. Znowu tłuczemy asfalt, docieramy do kolejnej szutrówki odbijającej w las. Wpadamy większą ekipą na czerwony szlak, zaczyna robić się górzyście, droga prowadzi wąwozem. W pewnym momencie wspinamy się na jedno z wzniesień ale po chwili droga urywa się na stromym zboczu. Docieramy do potoku i tu zaczyna się największy hardcore tego dnia (poza afterkiem;) przez godzinę brniemy z rowerami wzdłuż potoku, czasami odnajdujemy ścieżkę, czasami przedzieramy się przez krzaki, pokonujemy zwalone drzewa, brodzimy w wodzie. Wytrwale do celu, bo gdzieś tam jest szansa, że dotrzemy do punktu nr15. W pewnym momencie moja lewa noga zapada się po kolano w błocie wokół roztacza się niemiłosierny smród, patrzę na Agę i widzę jej minę. Próba wydostania się i prawa noga dołącza do lewej na tą samą głębokość. Mimo nieodpartej chęci jak najszybszego wyrwania nóg z tej breji hamuję się bo wiem, że taki ruch spowoduje, że za chwilę będę musiał w niej nurkować w poszukiwaniu butów. Jakoś powoli udaje mi się wydostać. W potoku omywam nogi ze szlamu i ruszamy dalej. W nogi zaczyna robić się nieprzyjemnie zimno a to dopiero początek trasy… Gdy docieramy w końcu do 15-stki moje morale znajdują się gdzieś na samym dnie ale kiedy zerkamy na niebo, które wróży, że dzień będzie słoneczny motywacja do dalszej jazdy zaczyna rosnąć. Kolejny punkt to 16 docieramy do niego asfaltem i kawałek czerwonym szlakiem, kiedy wspinamy się nim pod górę obiecuję sobie, że namówię Agnieszkę by nim wrócić bo zapowiada się ciekawy zjazd. 16-stka znajduje się przy wieży widokowej na Mierzeję Wiślaną. W drodze powrotnej zaliczamy zjazd czerwonym (tutaj odrobinę wykorzystałem mojego ciężkiego fulla). Wpadamy na asfalt i gnamy do nr20. Decydujemy się na jazdę wzdłuż brzegu, czyli terenem a nie jak część asfaltem. Droga do 20-stki prowadzi do samego brzegu gdzie zaliczamy kolejny ciekawy i błotnisty zjazd, rowery latają na boki jak dzikie w śliskim błocie. Po zameldowaniu się na punkcie jedziemy ślicznym wąwozem w górę. Zamierzamy lasem dotrzeć do miejscowości Podrodzie i stamtąd uderzyć w kierunku kolejnych punktów. I tu zaczyna się nasza magiczna pętelka… W pewnym momencie decydujemy się jechać w prawo zamiast prosto, drogą która wydaje się bardziej uczęszczana przez terenowe samochody. Tym sposobem dodajemy sobie godzinę i lądujemy na czerwonym szlaku, który prowadził do 20-stki ale za to zaliczyliśmy fajny zjazd ;) Wracamy do Tolkmicka a potem nuuuudnym, niekończącym się asfaltem w górę do Podrodzia. Mój 18 kilogramowy smok zaczyna mi mocno ciążyć. Rozdzielamy się z Agą przed Podrodziem. Ona pędzi dalej w trasę a ja zaliczam obiad (cola + baton + banan) w pobliskim sklepie. Zaczyna się robić późno więc decyduję się kierować w stronę Elbląga. Obiad jednak podniósł moje morale i czuję, że powoli odżywam. Na asfalcie mijam nawet ekipę kilku wesołych rowerzystów. Jeden ze startujących patrząc na mój rower gdy go wyprzedzam uśmiecha się i rzuca „hej a nie masz może sznurka!?” ;) Po drodze docieram do szutru gdzie odbija trasa na kolejny punkt 17-stkę. Zachęcony wesołym towarzystwem, któremu jednak nie zdołałem daleko uciec wbijam się na trasę. Droga zaczyna mi się podobać, kilka zjazdów w śliskim błocie, trasa dość wymagająca i kusi by powalczyć z nią w siodle z czego większość mi się udaje. Przypływ mocy dodaje mi chęci do zabawy. Kiedy większość rowerzystów na cienkich oponkach pasuje, ja brnę dalej. Gdy docieram do punktu niestety wolontariusze informują mnie pierwszy raz tego dnia, że nie mogą mnie zapisać przed tym jak nie odbiję się chipem. No trudno. Bywa. Za gapowe się płaci. Zawijam się z powrotem do drogi. W planach miałem jeszcze zaliczenie 19-stkę, jednego z czterech najwyżej premiowanych punktów kontrolnych ale zły na siebie zawijam się do Elbląga. Na metę docieram po niecałych 10 godzinach jazdy, robię ponad 80 km. Zaliczam 5 punktów kontrolnych. Miałem więc w zapasie 2 godziny. Można było więc jeszcze powalczyć gdyby był chip. W planach zważywszy na moją kondycję i mój sprzęt miałem przekroczenie setki. Ale już na wiosnę będzie okazja żeby poprawić wynik, przy kolejnej edycji Harpagana 43 na którego się pewno skuszę ale na którego trasę wyruszę już z chipem;)
Co do edycji Harpagana 42 słyszało się głosy, że to jedna z najtrudniejszych edycji trasy rowerowej. Świadczą o tym też wyniki, najlepsi zdobyli 15 z 20 punktów więc nikt nie zdobył puli i nikt nie zdobył tytułu Harpagana. I rzeczywiście patrząc na mapę i rozrzucone punkty kontrolne można dostać zawrotu głowy. Dokładając do tego teren i konieczność dobrej nawigacji jest ostro. Ale jak dobrze wiecie statystyki nie oddają miary trasy i przygody, tą czuje się tylko wtedy gdy jest się uczestnikiem. Harpagan to oczywiście nie jest enduro, miejscami za dużo też dojazdówek asfaltem, można oczywiście wybierać więcej terenu ale tu liczy się czas a ten nieubłaganie spycha na asfalt jeśli się chce nadgonić pozycję w klasyfikacji. Moim zdaniem najlepszym jest wypośrodkowanie i potraktowanie tego jak dobrej zabawy z domieszką rywalizacji. Na wyróżnienie też zasługuje atmosfera panująca na imprezie. Taka daleka od zadęcia, luzacka, taka jaka nam pasuje.
Jutro wyruszam na zlot EMTB.pl dla ciekawych zabiorę ze sobą mapę i z Agnieszką, która też będzie na zlocie chętnie podzielimy się na żywo naszymi wrażeniami.
W załączeniu track z mojej trasy
http://www.endomondo.com/workouts/25788622
A tutaj link do fotek Alicji i reszty ekipy RWM, która robiła foto-relację na trasie.
http://rwm.org.pl/image-galleries/h42-live-2011-10-14
Śledziu
Trackback URL: https://blog.emtb.pl/harpagan-42/trackback/