Mając za sobą błądzenie w postaci jeżdżenia autem po wioskach metodą “pełnego randomu”, dopiero przed północą udało się mi wraz z Agnieszką trafić w końcu do Velké Kraši. Gdzie miała być kwatera główna całej imprezy Rychleby Challenge + zorganizowanej przez stowarzyszenie Rychlebske Stezky. Odszukanie bazy zostawiliśmy sobie na rano, teraz trzeba było tylko znaleźć jakieś miejsce na nocleg w aucie.
Sobota rano. Może niezbyt wyrafinowe, ale skuteczne oznaczena w postaci kartonowych strzałek z napisani sprayem oznaczeniami sprawiają, że bez trudu docieramy do obozu Cerny Potok. Dwa rzędy drewnianych chatek, parę większych baraków, wykoszona łąka na której stoi kilkanaście aut, kilka osób na rowerach – strasznie pusto. Jedynie wielka dmuchana brama Meridy, otaśmowany sektor startowy, budynek z wielkim banerem Kancelar Zavodu jednoznacznie potwierdzają, że jesteśmy na miejscu.
Robimy po obozie rundkę honorową, aby sprawdzić co gdzie jest i znaleźć jakieś przydatne informację na temat Falcon Enduro Hill. Jedyne, co znajdujemy to tylko dzisiejszy harmonogram maratonu. Przegapiliśmy start na dystans 63km. Jednak znacznie ciekawsze od godzin startów i zamknięcia trasy jest następujący fragment: „Pierwszy wjazd na wąskie ścieżki jest dopiero po 20km, jeśli w tym momencie masz kogoś wolniejszego przed sobą to znaczy, że nie jesteś wcale tak szybki jak myślisz.” Szkoda tylko, że nie ma nic o Enduro.
Dopełniamy formalności w Biurze Zawodów, które były ograniczone tylko do zapłacenia po 400 kaczek od głowy, odebraniu pakietów i numerów startowych. Dostajemy lanserkie niskie numery, ja „czwórkę” a Agnieszka „szóstkę”. Na pakiet startowy składał się bidon, trochę bibuły rowerowej, katalog i czasopismo Meridy oraz naklejka „wspieram Rychlebskie Ścieżki”. Całkiem pozytywnie.
W końcu zbieramy się aby pojechać na treningi na trasie enduro. Jesteśmy w Velke Krasi, natomiast trasa Enduro jest w Cerna Voda – trzeba tam jakoś dojechać rowerami. Niestety nie ma żadnych wskazówek na ten temat. Pamiętam z zapowiedzi, że start jest z Sokolího Vrchu, a meta przy zamku w Cerna Voda. Dzięki znalezionej przez Agnieszkę w makulaturze z pakietów startowych małej ulotce z mapką Rychlebskich Ścieżek docieramy szutrówkami do Cernej Vody. Tam najpierw pod Info Center, potem pod Hradem nie ma żadnych informacji jak się dostać na trasę Enduro. Z opresji ratuje nas dopiero dwójka Czechów, którzy właśnie wybierali się na drugi przejazd. Proponują nam wspólny wjazd na górę. W międzyczasie okazuje się, że nasi nowi przyjaciele kojarzą nas z ET na Czarnej i zamierzają być na ET Świeradowie i EMTB Lawinie w Stroniu.
Gdy ruszyliśmy okazało się, że Czesi naprawdę ostro jadą, zarówno pod górę jak i w dół – ledwo wytrzymujemy tempo. Pomimo tego, po drodze udaje się porozmawiać o środowisku enduro w Czechach i w Polsce, o inicjatywach rowerowych i przychylności lasów. Okazuje się, że z czeskiego punktu widzenia to jednak my mamy lepiej. Fajnie, co nie? :)
Wjeżdżamy na górę głównym podjazdem Rychlebskich Ścieżek, tym z wijącym się singlem i kładkami. Po prostu klasyka. Końcówkę trasy Enduro, która nie idzie ścieżkami robimy do góry prowadząc „pod prąd”. Po kilkunastu minutach doczłapujemy do miejsca pośrodku lasu z zawieszoną taśmą oraz wysprayowaną linią. Według naszego przewodnika to jest początek trasy. Hmmm… trochę dziwne miejsce na start, ale niech będzie.
Chwila na złapanie oddechu, dozbrojenie się i ruszamy w dół. Agnieszka przodem, ja za nią…
… ponownie na dole pod zamkiem, tym razem bogatsi o całą masę wrażeń z trasy oraz naładowani adrenaliną i endorfinami. BYŁO PO PROSTU SUPER! Nawet pomimo tego, że Czesi odstawili nas na jakieś lata świetlne. Mega rush po kamlotach na samym początku, wąskie przesmyki na trawersie i hopki na koniec – prawdziwy enduro kalejdoskop wrażeń. Okazało się, że jutro na trasie czeka nas praktycznie zupełnie ciągły zjazd, ani trochę fragmentów pod górę. Jednak i tak przejazd zajmuje dobrych kilkanaście minut, więc trzeba umiejętnie rozkładać siły.
Jakby wrażeń ze zjazdu było mało, powrót do bazy okazuje przepięknym singlem wzdłuż rzeki. Cały czas góra, dół, lewo, prawo. Czasami trochę szerzej innym razem krawędź ścieżki wisi nad powierzchnią wody. Jakby coś poszło nie tak to pozostaje tylko dobry styl w skoku do wody. Po prostu czad!
Uszczęśliwieni trafiamy już podwieczór do bazy. Czekały na nas prysznice z ciepłą wodą i co typowe dla czeskich imprez rowerowych – koncerty. Zjechało się mnóstwo ludzi. Czyżby na jutrzejsze enduro przyjechały dzikie tłumy? Na razie całymi rodzinami wszyscy stali lub siedzieli na trawie i z muzyką live w tle opowiadali bądź o przejechanym maratonie lub trasie enduro.
Niedziela – dzisiaj to co tygryski lubią najbardziej. Falcon Enduro Hill.
Sam wyścig to typowe SUPER D, u nas w kraju jeszcze nie było takiej imprezy, natomiast za oceanem jest to bez wątpienia najpopularniejsza formuła zawodów enduro. Trasa to jeden długi zjazd, startujemy w 2 minutowych odstępach, najszybszy wygrywa – zasady bardzo proste. Jedyne co odróżnia to od typowego DH to jest trasa. W przypadku Rychlebów podjazdów może nie ma na trasie, ale trawers jest ciasny, techniczny i wymaga dokręcania. Złośliwi powiedzą, że jest to DH dla emerytów ;)
8:30 – pakujemy rowery do przyczepy i wsiadamy do autobusu, który ma nas zawieść na start. Dzisiaj w bazie zupełne pustki, jest nas w autobusie może 10 osób. Okazuje się, że reszta osób wsiada na przystanku w Cerna Voda. Pojawia się Tokasito, Maryna i reszta polskiej ekipy.
Patrzymy na towarzystwo wypełniające autobus po brzegi, szukając głównie rywalek Agnieszki. Parę dziewczyn się pojawiło, tego możemy naszym południowym sąsiadom zdecydowanie zazdrościć. Oczywiście jak to bywa na imprezach enduro, pojawili się riderzy z całego spektrum MTB. Jednak największą uwagę przykuwała frekwencja ciężkozbrojnych. Wjazd autobusem i tylko zjazd bez żadnego podjeżdżania jednak przyciągnął środowisko DH. Ciekawe czy wobec tego zjazdowcy zdominują klasyfikację? W między czasie zastanawiamy się jeszcze nad taktyka przejazdu oraz skakać czy nie skakać hopki.
Pan kierowca dokonuje czegoś niemożliwego i wielkim autobusem z przyczepką dowozi nas po leśnych drogach bezpiecznie do miejsca zrzutu. Stąd mamy tylko jakieś 2-3km do miejsca startu. Część, nawet bardzo fajnym szlakiem – w sam raz na rozgrzewkę. Jedynie dojazd od końcowego przystanku do startu mógłby być w jakiś lepszy sposób oznakowany. Sam start okazał się zupełnie w innym niż myśleliśmy wczoraj.
Na starcie pełne pro. Nie żebym startował kiedyś w pucharze świata, ale dokładnie tak to sobie wyobrażam. Tym bardziej pro, tym większa nerwówka dopada mnie przed startem. Agnieszka patrzy na mnie jakby mi całkiem odbiło ;) Hmmm… coś w tym jest. Całe szczęście mam niski numer startowy – ruszam na trasę jako drugi.
Ustawiam odpowiednie przełożenie, upewniam się czy ETA jest wyłączona, robię kontrolne ugniatanie widelca, naciskanie klamek i …
Pii…Pii…Pii…Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
Staję na pedały i ruszam. Całe poddenerwowanie momentalnie ustępuje. Teraz w głowie tylko position, position, patrzeć do przodu, patrzeć do przodu, position…
Pierwszego fragmentu nie znam, więc jadę zachowawczo, szczególnie że w nigdy nie wiadomo co w trawie siedzi. Ostry zakręt w prawo biorę bezpieczną, najbardziej wyjeżdżoną linią.
Zakręt w lewo, wypadam na szuter, ostro na pedały, w prawo, jestem na znanej już trasie. W tym momencie łapię flow i jadę jak nigdy dotąd. Po prostu jakbym leciał nad kamlotami.
Jest szybko, naprawdę szybko. Rzuca mną tak, że nie mogę złapać klamek hamulców. Jednak w końcu się udaje. Mocne dohamowanie, wystawiam prawą nogę i wchodzę w ostry szutrowy zakręt, który z poślizgiem na dwa koła. Ufff…. udało się… jakoś.
Parę obrotów korbą i wpadam na trawers „Tajemny”. Pamiętam z wczoraj o 3 miejscach gdzie łatwo zahaczyć kierownicą i spaść ze ścieżki – dzisiaj kończy się to tylko na pamiętaniu, nawet nie kojarzę tych miejsc. Patrzę cały czas daleko przed siebie, rower sam omija przeszkody. Jak tylko można to dokręcam. Odhaczam sekcje jedna po drugiej jak wg. dokładnie ustalonego harmonogramu.
Końcówka trawersu, doganiam zawodnika, który wystartował przede mną. Robi się szeroko, więc spokojnie wyprzedzam. Znów szeroka i stroma leśna droga – prędkości wręcz absurdalne. Parę sekund i trafiam na nieszczęsną szutrową sekcję. Nieszczęsną o tyle, że nie daję już rady dokręcać. BANK HACKING SOFTWARE BANK HACKING TOOLS BANK ACCOUNT HACKING SOFTWARE HACKED BANK ACCOUNT DETAILS HOW TO HACK A BANK ACCOUNT BANK HACKING FORUM RUSSIAN HACKERS FORUM BANK TRANSFER HACKER LEGIT BANK TRANSFER HACKER BANK TRANSFER HACKERS FORUM BANK HACK ADD UNLIMITED MONEY GET OVER $100,000 USD MONTHLY THROUGH RUSSIAN HACKERS AND ATM CLONED CARDS, CONTACT US TODAY TO RECEIVE MONEY TRANSFER VIA WWW.BANKTRANSFERHACKERS.SU BANK LOANS BANK LOANS NEAR ME BANK LOANS FOR BAD CREDIT STARTUP BUSINESS LOANS BANK LOANS ONLINE BANK LOANS CHASE BANK LOANS FOR STUDENTS BANK LOANS FOR CARS BANK LOANS INTEREST RATE BANK LOANS FOR HOMES BANK LOANS CORONAVIRUS BANK LOANS FOR BUSINESSES BANK LOANS FOR STARTUPS BANK LOANS FOR START UP BUSINESS STUDENT BANK LOANS
Ogień w udach, ledwo kręcę. Od szarpania kierą mam wrażenie jakbym ramiona miał zaraz zostawić na tarsie. Jeszcze tylko kilkaset, kilkadziesiąt, kilka metrów, ostro w lewo z poślizgiem, ogień po ściance z korzeniami. Hopka do wytłumienia, banda i znów hopka do zapompowania. Teraz tylko krótki odcinek po korzeniach i kamieniach, zupełna rąbanka, deathgrip. W końcu hopki. Hopki = zaraz meta. Dokręcać… pompować… dokręcać … AAAaaaaaa
Wszystkie mięśnie jak z ołowiu. Jeszcze tylko 500m do mety!!! Już słychać… Ostatni singiel do pompowania i ostatnie 100m do mety szeroką drogą, lekko pod górę. Dokręcam ile tylko siły w nogach, teraz to już nie ogień a roztopione żelazo czuję w udach. Już widać, wielka dmuchana brama, namioty, mnóstwo ludzi, hałas. Zagryzam zęby, ostatnie metry i ….
META!!!
Sapiąc, krótko opisuję do mikrofonu jak to super było na trasie i jestem bardzo zadowolony z jazdy.
Po chwili na metę wpada Agnieszka, której również nie było oszczędzone wypowiadanie się do mikrofonu. Nie ma że boli, obowiązki to obowiązki!
Wiedziałem, że wykręciłem swoją życiówkę, co prawda nie mam złudzeń na jakiś super wynik w klasyfikacji. Jednak z siebie jestem zadowolony. Agnieszka ma mi trochę za złe, że tak dobrze pojechałem. Miałem przecież jechać spokojnie :)
Teraz przyszła pora wymianę wrażeń z trasy przy rewelacyjnych „kolačkach” i orzeźwiających serowych deserach. Taki bufet to ja rozumiem! Rozmowy głównie z forumową ekipą, ale parę kontaktów międzynarodowych udaje się nawiązać.
Jak tylko ostatni zawodnik wjechał na metę, wszystko stało się jasne. Agnieszka wywalczyła drugie miejsce ze stratą tylko 12s. do rywalki. Następny dziewczyny były daleko w tyle.
Ja się cieszę z mojego 9 miejsca w Open. No a na koniec się okazało, że nasi wczorajsi towarzysze z objazdu trasy zajęli 1. i 4. miejsce! Mogą jeszcze namieszać na naszych imprezach.
Ogólne wrażenia z imprezy są jak najbardziej pozytywne. Można się przyczepić jedynie do panującej dezinformacji o tym jak dojechać na trasę co, gdzie, kiedy się dzieje itp. Bez znajomości czeskiego i ciągłego pytania się obsługi byłoby ciężko. Szkoda też, że był tylko jeden przejazd. Nawet 6 km zjazdu na cały dzień to trochę mało i pozostawał niedosyt jazdy. Szczególnie, że wjazd na górę był autobusem. Jednak pomimo tych małych braków impreza jest jak najbardziej godna polecenia! Więc do zobaczenia na następnej edycji Rychleby Challenge +
Dla chętnych przejechać się trasą Falcon Enduro Hill – MAPA TRASY
FOTO: Tomasz Kasza, Michał Jurewicz
Trackback URL: https://blog.emtb.pl/relacja-rychleby-challenge/trackback/