W kręgi enduro zawitała moda na opony typu semislick. Każdy chce jeździć coraz szybciej, rowery stają się coraz bardziej efektywne, podążając za tym trendem zakładanie klasycznych opon z wysokim bieżnikiem staje się małą kotwicą u nogi. Jednak opory toczenia to nie wszystko, przecież przydałaby się też czasami jakaś przyczepność, to że nie potrzebują jej czołowi zawodnicy z EWS nie znaczy, że tak da radę każdy. Mimo wszystko pokusa lżejszej jazdy na wszystkich podjazdach i dojazdówkach skusiła mnie na tyle, że zdecydowałem się dać szansę Rock Razorowi (oprócz bohatera testu czyli opony Schwalbe , swoje gumy w tej klasie zaprezentował też Specialized (model Slaughter) czy Mavic (Crossmax Roam XL)).
Otwarcie paczki z oponą wywołało u mnie lekką konsternację, środkowy bieżnik w rzeczywistości jest jeszcze mniejszy niż wydaje się na zdjęciach. Może to jednak nie był dobry pomysł? Rock Razor to jest prawdziwy semislick godny rasowego roweru XC, jedynie gruba boczna ścianka wersji SuperGravity mówi nam, że jest gotowy na dużo trudniejsze wyzwania.
Opona powędrowała oczywiście na tył, gdzie jest jej jedyne logiczne miejsce. Pierwsza jazda to od razu uśmiech na ustach, jest lżej! W końcu o to chodziło, opory toczenia są odczuwalnie mniejsze w porównaniu do klasycznych bieżników. Na ubitych nawierzchniach jedzie się na prawdę dobrze, nie jest to może wspomaganie na miarę super lekkich opon do XC, bo masa jest dalej dość wysoka – 925g, ale lepsze to niż opony typu 2ply, które w większości ważą minimum 1kg. Wjazd w trudniejszy teren to zaskoczenie, na podjazdach nie czuć różnicy, opona wspina się pod górę jak dużo większe gumy z rodowodem prosto z traktora. Na zjeździe bajka dalej trwa, hamowanie ok, na zakrętach wszystko też trzyma się świetnie. Nie czuję potrzeby zwalania względem jazdy na normalnych oponach, po co mi był ten cały bieżnik przez te wszystkie lata! Ale niestety nic nie jest tak piękne jakby mogło się wydawać na pierwszy rzut oka, pierwsze jazdy w suchych warunkach na Karkonoskich trasach gdzie każdy zakręt i korzeń znam na pamięć nie są zbyt wymiernym wskaźnikiem co do rzeczywistych ograniczeń i możliwości Rock Razora. Pierwsze chwile zwątpienia pojawiają się gdy z nieba zaczynać padać deszcz. Na kamieniach i korzeniach opona dalej trzyma bardzo dobrze dzięki dużej powierzchni kontaktu i dobrej mieszance (TrailStar), natomiast ściółka leśna a tym bardziej błoto powoduje, że tył rozpoczyna kwalifikacje do kolejnych “Gwiazd tańczących na singletracku”. Jednak gdy pojawiają się sytuacje podbramkowe skórę stara się nam ratować wysoki boczny bieżnik, na zakrętach zapewnia nam on wystarczającą kontrolę nad rowerem, a gdy z przodu mamy normalną oponę która zapewnia nam stabilność obranego kierunku to lekkie zawirowania na tyle stają się nawet fajnym dodatkiem. Jedynie o jakimkolwiek mocnym hamowaniu należy myśleć dużo wcześniej niż zwykle. W Sudeckim lekkim błocie da radę jeździć na Rock Razorze bez większych zmartwień, na bardziej gliniaste grunty opona już się kompletnie nie nadaje.
Jako, że semislicki zawitały w Enduro głównie dzięki potrzebą zawodników walczących o cenne sekundy, sprawdziłem też jak sprawdzą się na zawodach enduro w Czechach na Jestedzie. Trasy OSów nie znałem nawet ze zdjęć, była więc piękna jazda na żywioł. Już pierwszych kilka zakrętów, kiedy jadąc na pełny gazie w ostatnich sekundach dowiaduję o ile trzeba zwolnić żeby nie wypaść z trasy w krzaki, uświadamia mnie, że na takie rzeczy RR jest kompletnie nie przygotowany. Ostre dohamowania przed sekcjami na ostatnią chwilę często tylko pogarszały sytuację, bo oprócz walki z trudnościami dochodziło uciekające na bok tylne koło. Na wszystkich trudniejszych i technicznych fragmentach też brakowało mi dodatkowej przyczepności, która przy jeździe “dookoła komina” i dopracowanych liniach przejazdu nie była mi do niczego potrzebna. Przy szybkiej jeździe on-sight na pewno nie będziemy narzekać na brak emocji. Zawodnicy którzy jeżdżą na Rock Razorze i chcą walczyć o wysokie pozycje zdecydowanie muszą wykonać objazd trasy.
Odporność na snejki i przebicia jest prawie tak dobra jak w klasycznym dla mnie punkcie odniesienia jakim jest Maxxis DHF 2ply, przez cały czas użytkowania opony udało mi się złapać tylko jednego snejka, ale uderzenie było z gatunku tych bardzo mocnych, choć przód obuty w wyżej wymienionego Maxxisa przejechał bez urazów (ale minimalnie mu w tym pomogłem, a na tył już nie starczyło czasu).
Z racji niskiego bieżnika ciężko wymagać od Rock Razora długowieczności, pół sezonu weekendowej jazdy dość widocznie odbiło się na stanie opony. Jednak powinna wytrzymać jeszcze drugie tyle, choć końcówka będzie najprawdopodobniej “dość śliska”. Jeżdżąc dużo można tą oponę zedrzeć do zera w 2-3 miesiące.
Nowa guma Schwalbe ma kilka minusów ale w jednym odnajduje się świetnie – normalna jazda po znanych nam ulubionych trasach bez żadnych dziwnych niespodzianek (mam tu na myśli typowe Sudeckie podłoża czyli w większości kamienie i ubita ziemia, trochę ściółki, mało luźnych nawierzchni). Trakcji jest wtedy pod dostatkiem a nużący podjazd szutrówką którą znamy już lepiej niż na pamięć zleci nam szybciej i przyjemniej. Sprawdzi się także w zawodach enduro, może pomijając mokre warunki i zjazdy w stylu Mieroszowa. Rock Razor wymusza na nas wprawdzie znajomość trasy ale w zamian daje dobre przyśpieszenie i lekkie opory toczenia które pozwolą urwać cenne sekundy. Jedynie nie poleciłbym tej opony początkującym choć jej uślizgi są w miarę łatwe w kontroli to jednak przy słabszych umiejętnościach mogą przeszkadzać w czerpaniu frajdy ze zjazdów. Gdy nabijamy na rowerze dużo kilometrów, trzeba mieć niestety gruby portfel by cieszyć się z jazdy na Rock Razorze, bo sezon nie skończy się na jednej sztuce, a katalogowa cena to aż 239zł.