Sklep internetowy Rose był jednym z pierwszych wysyłkowych sklepów rowerowych. “Wysyłkowy” a nie internetowym, ponieważ swoją działalność zaczął jeszcze przed internetową rewolucją, bazując na opasłym drukowanym katalogu. Kilka lat temu Rose Bikes przestało być tylko sklepem, i wprowadziło do oferty rowery sygnowane swoją marką. Obecny asortyment rowerów obejmuje wszystkie możliwe rodzaje, a ja miałem okazję testować jeden z modeli enduro, czyli Uncle Jimbo 2
Rowery Rose kojarzyły mi się z typowymi, tanimi rowerami discountowymi. Takimi które może nie oferują najnowocześniejszych rozwiązań, ale za to są wyjątkowo korzystne cenowo. Po bliższym kontakcie okazało się, że Rose pod względem jakości czy oferowanych usług przebija nie jedną markę typu premium, jednak nadal oferując sprzęt w przystępnej cenie. Brzmi jak perpetuum mobile, ale tak właśnie jest.
Rose Uncle Jimbo ma 160mm skoku z przodu, 165mm z tyłu i nadal jeździ na kołach 26″. Zawieszenie to typowy 4-zawias z Horst-linkiem. Geometria i wszystkie parametry techniczne odpowiadają nowożytnym standardom. Główka tapered, oś 142×12, mocowanie hamulca PM, wewnętrzne prowadzenie linek, przednia przerzutka direct mount – po prostu dzisiejszy standard. Z parametrów wyróżniających się na tle konkurencji należy wspomnieć o rewelacyjnie krótkim wahaczu (429mm) oraz o tym, że rozmiarówka jest duża. M’ka jest wielkości L’ki niektórych producentów.
Zazwyczaj mój ramy rozmiar to L, a testowana w przypadku Uncle Jimbo M’ka świetnie mi podpasowała. Na pewno nie bez znaczenia była bardzo szeroka kierownica Spank, która spokojnie pozwoliła mi się zmieścić na rowerze.
Jeśli chodzi o wygląd to wiele osób twierdzi, że wygląda strasznie oldschoolowo. Na pewno coś w tym jest, bo gięcia i hydroforming zostały zastosowane raczej oszczędnie. Jednak jeśli chodzi o moje zdanie, to taka klasyczna linia mi odpowiada. Nie jest to może najpiękniejszy rower świata, ale brzydki też nie jest. Jedynie mocowanie przedniej przerzutki sprawia wrażenie jakby na sam koniec projektanci zorientowali się, że o nim zapomnieli i w ostatniej chwili postanowili dospawać dodatkowy płaskownik.
Bardzo dobre wrażenia za to robią małe dodatki, taki jak skręcane uchwyty pancerzy i przewodów, dokręcane przelotki czy nawet fabrycznie naklejana naklejka od spodu dolnej rury chroniąca ramę przed odpryskami lakieru. Naprawdę bardzo cenię sobie takie szczegóły. Wszystkie razem składają się na po prostu lepszy rower.
Jest jednak jedna rzecz, która moim zdaniem została nie przemyślana. Rama posiada wewnętrzne prowadzenie pancerzy przerzutek oraz przewodu tylnego hamulca, ale nie ma już możliwości montażu sztycy regulowanej z wewnętrznym prowadzeniem. Jest to dość dziwaczne, szczególnie że akurat w przypadku sztycy wewnętrzne prowadzenie przewodu ma najwięcej zalet.
Jeśli chodzi o przykręcone do ramy komponenty to za napęd odpowiada klasyczny romans XT z SLX wzbogacony o korbę Race Face Respond, amortyzacja to przebojowy w tym roku set Rock Shox Pike oraz Monarch RT3, hamulce Avid Code R 200/180mm, reszta to bardzo przyjemny Spank uzupełniony o siodło i gripy Rose. Oczywiście nie zabrakło też sztycy regulowanej w postaci Rock Shox Reverb. Ogólnie cały set jest równy i dobrze dobrany do charakteru roweru. Jeśli miałbym wskazać słabe punkty to są to manetki SLX, oraz Rock Shox Pike w najsłabszej wersji, czyli tłumikiem RC i sprężyną Dual Position Air ze skracaniem skoku. Ta wersja Pike działa znacznie gorzej od wcześniej testowanej przez nas wersji RCT3 Solo Air.
Będąc w temacie komponentów, to wypada wspomnieć o czymś co jest naprawdę wyjątkowe w rowerach Rose. Jest to możliwość dość swobodnej zmiany specyfikacji komponentów podczas kupowania roweru. W związku z tym za małą dopłatą możemy bez problemu zmienić manetki na XT lub XTR, albo napęd na coś od Srama. Chesz inne opony? Nie ma problemu, dwa kliknięcia i możesz zamówić rower z innymi kapciami. Oczywiście są pewne ograniczenia tych zmian, np. w przypadku Pike nie możemy wybrać innej wersji. Istnieje jedynie możliwość zmiany na X-Fusion lub Foxa.
Zanim przejdę do tego jak się jeździ na Wujku Jimbo to wspomnę jeszcze o masie roweru. Niestety jest to jedna z nielicznych wad tego roweru. Całość w testowanej przez nas wersji waży ok. 14,4kg bez pedałów. Tragedii nie ma, ale jak na dzisiejsze standardy to jest to ciut dużo. Oczywiście jednym z powodów zwiększonej wagi jest założony przez producenta charakter roweru. Rose Uncle Jimbo jest zawieszony gdzieś pomiędzy Enduro a FR. Widać to w doborze komponentów, geometrii, odrobinę cięższej ramie. Oczywiście przekłada się to na wrażenia z jazdy na Uncle Jimbo.
Drop in
Jazda na Uncle Jimbo bardzo mi się spodobała. Żywiołem tego roweru jest zdecydowanie jazda ze wspomaganiem siłą grawitacji. Daje dużo pewności zarówno na szybkich zjazdach po wielkich kamlotach i korzeniach oraz na wolnych bardzo technicznych ściankach. Jednak to co jest najfajniejsze to żywiołowość roweru i jego podatność na pompowanie, manuale, wyskakiwanie z czegokolwiek tylko można. Krótki wahacz robi robotę. Manual, bunny hop czy przeskoczenie korzeni poprzez wybicie się z pierwszego jest bajecznie łatwe. Chwała temu, kto postanowił zostawić tutaj koła 26″.
Praca tylnego zawieszenia jest jak najbardziej w porządku. Dobry, sprawdzony Horst-link, czego chcieć więcej? No może tego, aby nie było na jednym punkcie obrotu tulei ślizgowej zamiast łożyska. To jest coś czego nie lubię, bo w dłuższym czasie użytkowania potrafi robić problemy.
Zestaw Pike RC Dual Position Air oraz Monarch RCT3 sprawdzają się dobrze, ale na pewno nie zachwyca. Po prostu dobra klasa średnia, jak Fox i cała reszta. Osoby przyzwyczajone do czegoś lepszego jak Bos Deville i Vip’r bądź Kirk będą czuć ogromne braki, no ale mówimy o rowerze za ~9 500zł, a nie za 17 000 zł.
Wspomnę jeszcze o szerokiej kierownicy, która mierzy sobie 777 mm. Przyzwyczaiłem się do niej bardzo szybko i jeździ się z nią bardzo wygodnie, gdyby nie jeden “szczegół”… Jadąc trzeba zajmować się logistyką przekładania kierownicy obok krzaków. Szczerze mówiąc średnio mi to wychodzi, bo podczas każdej przejażdżki zaliczam mniej lub bardziej konkretną ocierkę kierownicą o drzewa. W miejscach gdzie zazwyczaj z łatwością mieściłem się pomiędzy drzewami, teraz potrafię przyhaczyć obiema stronami kierownicy jednocześnie. Jest to dla mnie o tyle zaskakujące, że wcześniej jeździłem na kierownicy 760mm, czyli naprawdę nie wiele węższej.
Napisałem już, że rower świetnie zjeżdża, a jak podjeżdża? Akceptowalnie – nie jest demonem prędkości na asfaltowych podjazdach, ale też specjalnie nie ciąży. Jakby zejść trochę z wagi, np. poprzez zrezygnowanie dętek w kołach to byłoby na pewno lepiej.
Podsumowując wrażenia z jazdy napiszę, że Uncle Jimbo mi przypasował. Pomimo, że część komponentów nie jest zdecydowanie high-endem to jako całość rower jeździ nadspodziewanie przyjemnie dając mnóstwo frajdy z jazdy. Szczególnie wtedy gdy lubi się aktywną jazdę, z duża ilością pompowania, manuali i wyskakiwania.
Jest to naprawdę fajny rower dla osób, które jeżdżą “ciężkie enduro” nie stroniąc od najbardziej hardcorowych szlaków i lubiących czasami polatać. No i nie można zapominać o naprawdę korzystnej cenie.
Co to znaczy Premium?
Cała przygoda z Rose Uncle Jimbo spowodowała, że zacząłem się zastanawiać jaki jest sens kupowania roweru drogiej marki premium? Jeszcze dwa lata temu marki typu MDE, Knolly oferowały kilka smakowitych bajerów i przede wszystkim nową, lepszą geometrię. Teraz wszystkie rowery są już prawie identyczne i różnią się zazwyczaj mało istotnymi detalami, szczególnie dla zwykłych bikerów. Natomiast komponenty w gotowych kitach są wszędzie takie same. Właściwie jedyna istotna różnica to cena.
Do tego takie tańsze Rose jest w stanie zaoferować kilka usług, których próżno szukać u dużo wyżej pozycjonowanych markach. Dostępność rowerów i czas dostawy jest stosunkowo krótki, dostajemy możliwość komponowania kitów, rower przychodzi w całości złożony i wyregulowany – wystarczy tylko ustawić mostek i można jechać! Dostajemy nawet specjalny piórnik na wszystkie papiery dostarczane z rowerem – kolejna fajna sprawa.
Za 10 000 zł możemy kupić świetny rower, praktycznie bez większych słabych punktów. Istnieje też słabsza konfiguracja, która pozwala już za 7000zł kupić nowy, pełnoprawny rower enduro. Szkoda tylko, że nie ma jakiegoś prawdziwego “entry-level” za ok. 5000zł.
Podsumowanie
Rose Uncle Jimbo w testowanej przez nas wersji kosztuje 2299€ + 52€ wysyłka do Polski
Zalety:
- Bardzo przyjemna geometria
- Świetny stosunek cena/jakość
- Bardzo równo złożony kit
- Sprawdzone 4-zawiasowe zawieszenie
- Możliwość konfigurowania konfiguracji komponentów w trakcie zakupu
- Po wyjęciu z pudełka jest gotowy do jazdy
- Dużo drobnych, ale miłych dodatków
Wady:
- Wysoka masa
- Manetki SLX w domyślnej konfiguracji
- Pike w najgorzej pracującej wersji Dual Position Air RC
- Brak wewnętrznego prowadzenia przewodu do sztycy regulowanej
- Trochę retro stylistyka
A wam jak się widzi Uncle Jimbo?