Pierwszy raz o Trailcenter Rabenberg dowiedziałem jakiś rok temu jak dopiero co zaczynało swoją działalność. Oczywiście od razu dopisałem tę miejscówkę do swojej listy miejsc, które trzeba koniecznie odwiedzić. Razem z Agnieszką udało się nam to dopiero w ostatni świąteczny długi weekend.
Nowa strona internetowa, mapy i opisy naprawdę zachęcały do wyjazdu w Erzgebirge. Całość świetnie opisana i zareklamowana wyglądała na świetne połączenie Singltreków pod Smrkem z Rychlebskimi Ścieżkami – po prostu idealnie.
Wyjechaliśmy z domu w poniedziałek rano i po 3 godzinach leniwej jazdy, głównie po niemieckich autostradach byliśmy już na miejscu. Przez całą drogę świeciło słońce. Natomiast po wjechaniu w Erzgebirge aura trochę się zmieniła. Zrobiło się pochmurnie i było widać, że w nocy padało. Jednak najważniejsze, że nie lało się na głowę i można spokojnie wyruszać na rower.
Na miejscu infrastruktura bazy ścieżek robi wrażenie. Całość jest częścią dużego Sportpark Rabengerg. Znajdziemy tutaj wszelakiej maści boiska, bieżnie, pływalnie, halę sportową, imponujący park linowy oraz camping. Centrum ścieżek, mieści się w osobnym budynku. Znajdziemy tutaj tak naprawdę wszystko co potrzebne. Centrum informacji, możliwość kupienia jedzenia i picia, toalety, prysznice, miejsce do mycia rowerów i ławeczki do posiedzenia. Wszystko jest świetnie oznaczone i opisane, pod tym względem jest to wzór do naśladowania.
Oprócz nas jest już całkiem dużo innych bajkerów. Tak jak wszyscy kupujemy bilety (ścieżką są płatne, jednodniowy bilet kosztuje 7 euro) i ruszamy na single. Na pierwszy ogień wybieramy niebieską trasę o obiecującej nazwie Flowing Ten. Po jakiś kilkuset metrach jazdy, stwierdzam że ścieżka jest po prostu słaba. Nawierzchnia to rozjeżdżona ściółka, jest absurdalnie ślisko z powodu błota i wystających korzeni – o jakimkolwiek flow nie ma mowy.
Całę szczęście druga połowa ścieżki, zaczyna nabierać rumieńców. Pojawia się nawierzchnia z utwardzonego grysu, bandy i pumpy. Robi się naprawdę fajnie, ale dosłownie po chwili ścieżka się kończy i wyjeżdżamy na szuter. W tej chwili zastanawiamy się, czy czasem ścieżka, którą właśnie przejechaliśmy nie jest jeszcze w trakcie budowy? Po chwili dyskusji ruszamy na ciąg dalszy zjazdu, ale tym razem czarnymi trasami Kyril Trails oraz Berms & Bumps
Pierwsza okazała się zwykłą górską leśną ścieżką, jakich pod domem mam całe mnóstwo. Typowe enduro z ściółką, trawą, korzeniami i kamieniami. Dużo mniej rozjeżdżona od wcześniejszej niebieskiej, więc jedzie się bardzo przyjemnie. Na dodatek przez bardzo ładną scenerię. Tylko, że dość krótko, bo po chwili zaczyna się Berms & Bumps. Tym razem ścieżka znów ma się nijak do nazwy. Jak coś się tak nazywa to wyobrażam sobie trasę na kształt A-Line w Whistler lub Superflow na Rychlebach. Okazuje się jednak zupełnie normalnym górskim szlakiem po korzeniach i kamieniach. Na którym nie ma ani śladu band i hop. No może jedynie takie pseudo bandy w stylu “oldschool Polish DH” Jak najbardziej spoko do jazdy typowo Enduro, jednak nie jest to absolutnie to czego się spodziewałem. Końcówka Berms & Bumps okazała się szybką strzałą w dół z ustawionymi kilkoma malutkimi hopkami (30cm wysokości) i korzenną tarką. Absolutnie nic ciekawego. W ten sposób zjechaliśmy na sam dół do jakiejś miejscowości.
Razem z Agnieszką w tym momencie mieliśmy bardzo mieszane wrażenia. Ogólnie raczej słabo, zwykłe leśne ścieżki, tylko że niestety mocno rozjeżdżone i zniszczone.
Jadąc szutrami pod górę w kierunku innych tras, mieliśmy nadzieję, że następne ścieżki okażą się dużo lepsze. Niestety było wręcz odwrotnie. Po dojechaniu z powrotem do niebieskiej i potem czerwonej trasy okazało się, że ścieżki te są tak samo źle przygotowane, ale z racji znacznie większego ruchu są totalnie zniszczone. Zarówno podjazdy jak i zjazdy okazały się walką z korytem wypełnionym błotem. Do tego dochodziło całe mnóstwo śliskich korzeni, źle wyprofilowane bandy i ogólnie totalny brak jakiegokolwiek flow. Nie ma mowy o żadnej przyjemności z jazdy. Niestety właśnie w ten sposób prezentowała się zdecydowana większość ścieżek, które zostały wybudowane zupełnie z pominięciem jakichkolwiek standardów i wytycznych budowy singletracków.
Po drodze spotykaliśmy naprawdę dużo innych ludzi, większość z nich była znacznie bardziej rozczarowana jakością ścieżek od nas. Szczególnie Ci co nastawili się na przyjemną familijną wycieczkę w stylu Singletreków pod Smrkem musieli być naprawdę wkurzeni.
Ze wszystkich odcinków, tylko Hog Mountain Carrousel oraz połowa zjazdu Rollercoaster były w porządku i to głównie dlatego, że po prostu mało kto po nich jeździł.
Rabenberg Trail Center absolutnie nas rozczarowało. Świetny branding, promocja, materiały informacyjne oraz infrastruktura zrobiły na nas wrażenie, ale co z tego jak nie ma po czym jeździć. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przez to, że było po deszczu znacznie pogarszało całą sytuację. Jednak ogromne błotne bajora będą potrzebować naprawdę prawdziwej suszy aby w końcu wyschnąć. Poza tym nawet wtedy, jazda po totalnie zniszczonych trasach nie będzie niczym przyjemnym.
Według tego, co się udało nam dowiedzieć od spotkanego na miejscu znajomego, Ekipa Rabenberg Trail Center ma sukcesywnie poprawiać jakość ścieżek. Więc w przyszłości może coś z tego będzie, ale na chwilę obecną lepiej darować sobie tę miejscówkę. Jeśli chcemy pojeździć po naturalnych leśnych ścieżkach, to pod każdym względem lepiej będzie wziąć mapę do ręki i zrobić trasę po normalnych górskich szlakach lub też po trackach EMTB Enduro.