Dwa tygodnie temu pojechałem z ekipą w Zittauer Gebirge z nastawieniem na odkrycie kilku nowych ścieżek i połączenie ich z już znanymi szlakami. Podejrzewałem, że będzie to dobra trasa. Okazało się, że zostało mianowana przeze mnie odkryciem sezonu 2013. Po prostu tak fenomenalnego tripu jeszcze w tym roku nie zrobiłem. Rewelacyjne ścieżki, płynne i techniczne jednocześnie, jeszcze lepsze widoki i monumentalny klimat skalnych bram.
Niestety, pomimo przewiezienia kilku cyfraków w plecaku nie zrobiliśmy prawie żadnych zdjęć. Natomiast te kilka kadrów, które się nam udało pstryknąć, zdecydowanie nie pokazują najciekawszych fragmentów trasu. Po prostu nastawienie na jak najbardziej płynną jazdę i co raz to lepsze atrakcje za każdym zakrętem zupełnie nas pochłonęły i nikt nie myślał o zdjęciach. Mógł to też być odruch obronny – gdybyśmy chcieli na każdym widoku, malowniczej ścieżce i ciekawej sekcji robić zdjęcia to potrzebowalibyśmy kilku dni aby przejechać tę trasę.
Długo się zastanawiałem czy w takim razie nie mając zdjęć, publikować artykuł o tej trasie. Stwierdziłem jednak, że część z Was może szuka jakiejś propozycji na jesienny wypad w góry. Jeśli tak jest to nie sugerujcie się zdjęciami. Musicie uwierzyć na słowo, że warto tam pojechać!
Aby ułatwić Wam powtórzenie naszej trasy, to wyjątkowo nagrałem ślad GPS. Dostępny jest on Tutaj i Tutaj.
Same Zittuaer Gebirge, czyli po polsku Góry Żytawskie, odkryłem dobry kilka lat temu za sprawą Michała z Zittau, znanego u nas na forum jako XC-DH. Od tamtego czasu jestem absolutnie zachwycony klimatem tamtych rejonów, który jest zupełnie inny od tego co mam na co dzień w Świeradowie i okolicach.
Zittauer Gebirge przypominają nasze Góry Stołowe, tylko że widoki są dużo lepsze, a szlaki zdecydowanie bardziej rowerowe. Oczywiście nadal trzeba uważać, aby nie naciąć się na chodzenie z rowerem po drabinach, ale umiejętnie dobierając trasę można prawie wszędzie wjechać i przede wszystkim zjechać po świetnych ściółkowych singlach z mnóstwem skał. Pisałem już o tym TUTAJ, a nawet w poprzednim roku organizowaliśmy tam nasz zlot.
Wracając do naszej ostatniej wycieczki w Zittauer Gebirge to jak zawsze wystartowaliśmy z miejscowości Oybin. Na początku zajechaliśmy jeszcze do miejscowej cukierni kupić wielki kawał ciasta jako prowiant na cały dzień i ruszyliśmy w teren.
Tym razem zamiast jeździć, jak zazwyczaj, po znanych szlakach bezpośrednio przy Oybin, ruszyliśmy w kierunku sąsiedniego kurortu Jonsdorf aby sprawdzić tamtejsze trasy. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę! Już sam dojazd do Jonsdorf owocował w rewelacyjne zjazdy. Bardzo szybkie i różnorodne wąskie ścieżki co jakiś czas usiane trudną techniczną sekcją z kamlotami i korzeniami. Trudno sobie wyobrazić coś lepszego. Jednak to dopiero początek…
Gdy już zwiedziliśmy niezwykle malownicy Jonsdorf (aż trudno uwierzyć, że są to “te same” górskie miasteczka co u nas), ruszyliśmy odzyskać naszą wysokość. Trochę wąskich ścieżek, trochę szutru, potem znów ścieżki i byliśmy przy kolejnym punkcie widokowym, który dla nasz oznaczał początek zjazdu. Oczywiście szlak znów był bardzo sympatyczny, szybki, ale jednak techniczny. Skacząc z skalnych uskoków i przelatując po korzeniach dojechaliśmy do głównej atrakcji dnia – dużej grupy skalnej gdzie kiedyś produkowano kamienie młyńskie (Mühlstein). Zupełnie na czuja, ale udało się nam wybrać trasę omijającą wszystkie duże schody i drabiny (raptem 3 razy musieliśmy wchodzić lub schodzić po bardzo krótkich schodach), ale jednocześnie przejeżdżając przez wszystkie skalne bramy oraz główne punkty widokowe! Wiem, że nadużywam tego słowa, ale trasy pomiędzy tymi skałami były absolutnie wyjątkowe. Na przemian płaskie kawałki wymagające odrobiny trialowego zacięcia oraz strome i techniczne sekcje zjazdów po skałach.
Po wyjechaniu z tego “skalnego miasta” zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w Jonsdorf aby zjeść resztę naszego uderzeniowego ciasta i ruszyliśmy na drugą część trasy w okolicy Oybin. Tym razem czekały nas już dobrze znane zjazdy z Ameisenberg, Braindhöhe, Scharfenstein oraz Töpfer. Co kolejny zjazd to lepszy. Ogólnie znów szybko, różnorodnie, dużo skał, dużo skakania i tak do samego auta. Jeśli jest śmiertelne stężenie endorfin we krwi, to byliśmy bardzo blisko tej dawki.
Potem tylko wystarczyło się zapakować do auta i dokończyć wycieczkę przy Kebabie w Zittau, popijając Club Mate i rozmawiając w doborowym towarzystwie. Lepiej chyba być już nie może! ;)